Połącz się z nami

Cześć, czego szukasz?

Aktualności

Elektromobilność w Polsce: miało być tanio, jest drogo, a nawet bardzo drogo

Apologeci elektrycznej motoryzacji od początku transformacji podkreślają, że jazda zeroemisyjnym samochodem jest tańsza niż pojazdem konwencjonalnym. Według nich, aspekt ekonomiczny powinien zachęcić kierowców do przesiadki, bo przecież każdy lubi płacić mniej za paliwo do swojego auta. Życie pokazuje jednak, że teoria bardzo często rozjeżdża się z praktyką, a najlepszym dowodem na to niechaj będzie list naszego czytelnika.

Nasz redakcyjny mail (redakcja@elektromobilnosc24.pl) raz na jakiś czas wzbogaca się o bardzo ciekawą korespondencję. Tym razem otrzymaliśmy list od pana Michała, który stracił nieco elektromobilnego zapału w trakcie niespecjalnie długiej podróży z Warszawy do Krakowa.

Prastarą oraz obecną stolicę dzieli dystans około 300 kilometrów i prawie 70 procent różnicy w cenie paliwa do elektrycznego samochodu. Jazda z Warszawy pod Wawel utwierdziła pana Michała w przekonaniu, że bateryjny elektryk nie jest wolny od wad.

Zapraszamy do lektury/Redakcja

Szanowna Redakcjo

Na początku bieżącego roku, za namową kolegi, kupiłem używane auto elektryczne. Chciałem, żeby było zeroemisyjnie oraz ekonomicznie. Mieszkam w domu pod Warszawą, mam fotowoltaikę (już na nowych zasadach), często pracuję w domu, więc auto ładowane jest z domowego licznika. Dzięki temu koszt przejechania 100 kilometrów nie przekracza 10-15 złotych, co wydaje się bardzo atrakcyjną kwotą.

Z pomocą zaprzyjaźnionego importera używanych samochodów, na moim podjeździe w lutym stanął Nissan Leaf. Wersja nie była specjalnie wypasiona, z małym akumulatorem i zasięgiem około 270 kilometrów w trybie mieszanym. Degradacja baterii była na poziomie 2 procent, tak więc ruszając z domu w sprzyjających warunkach mogłem przejechać około 300 kilometrów. Realnie zapas energii wystarcza na 230 kilometrów jazdy miejskiej i podmiejskiej.

Kilka razy w roku trafiają mi się dłuższe trasy, ale na taką okoliczność zostawiłem sobie (i do codziennego użytku żony) niewielkiego diesla. W sam raz, żeby z Warszawy pojechać nawet do Chorwacji.

Na początku sierpnia postanowiłem moim elektrykiem pojechać do Krakowa. Dystans 300 kilometrów przekracza możliwości mojego Leafa, ale przecież po drodze są szybkie ładowarki, wobec czego taka wycieczka nie wydaje się jakimś szczególnie ekstremalnym wyczynem.

Po szczegółowej analizie oszacowałem, że do Kielc dojadę bez większych problemów i tam zatrzymam się na ładowanie. Wybór miejsca, gdzie uzupełnię energię okazał się niełatwy, najbardziej jednak zaskoczyły mnie różnice w cenie 1 kW na poszczególnych stacjach.

Jak już wspomniałem, tryb użytkowania auta elektrycznego pozwala mi na wyłącznie domowe ładowanie, zatem nie posiadałem żadnego konta u operatorów sieci w Polsce. Przezornie założyłem sobie jednak profil w aplikacji elocity, dorzuciłem też konto w Orlenie i ruszyłem w nieznane (elektromobilnie nieznane!)

W momencie, kiedy minąłem Radom, żona rozpoczęła poszukiwanie tanich, a do tego szybkich ładowarek. No i tutaj przeżyłem lekki szok cenowy.

O ile w przypadku benzyny, różnice w cenie litra oleju napędowego sięgają co najwyżej 30 groszy (ok. 5 procent), o tyle rozrzut kwot pobieranych za 1 kW energii sięga nawet 70 procent!!!

Nissan Leaf w przypadku ładowania prądem stałym nie przyjmuje więcej niż 50 kW, dlatego też szukałem takich stacji, licząc na niższą cenę. W Kielcach znalazłem jedną taką stację, na Orlenie, ale cena 2,69 zł/kW zwalała z nóg.

Największa sieć w Polsce, czyli Greenway, był nieco tańszy (2,10 zl/kW, moc ładowarki 150 kW), ale zajęty. Stacja pod salonem Volvo równie mocna (175 kW), jednak dużo droższa (3,15 kW).

No to może Shell na MOPie w Szewcach? Tu już ceny lecą w kosmos, bo za ładowanie na stacji o mocy 360 kW (mnie taka jest niepotrzebna), żądają kwoty 3,30 zł/kW.

Wydaje się wam, że to drogo? No to nie jest najdroższa propozycja. Takową znalazłem nieopodal Szydłowca, gdzie na torze szkoleniowym Jastrząb firma Noxo życzy sobie aż 3,49 zł/kW.

Nie będę pisał, gdzie naładowałem akumulator mojego Leafa. Na ziemi kieleckiej spędziłem ekstra ponad godzinę, wypiłem kawę, posiliłem się, sprawdziłem maila, wykonałem kilka telefonów i ruszyłem w dalszą podróż.

W Krakowie skorzystałem z ładowarki pod Lidlem (1,99 zł/kW), a w drodze powrotnej odwiedziłem Biedronkę pod Radomiem (Power Dot, 2,99 zł/kW).

Pozwólcie, że podzielę się teraz moimi przemyśleniami z pierwszej – i na razie chyba ostatniej – elektromobilnej wycieczki przekraczającej możliwość mojego samochodu.

Przy okazji – szanowni Czytelnicy: darujcie moje oburzenie na podane wcześniej ceny, ale do tej pory ekonomika jazdy elektrykiem ładowanym z domowego gniazdka miała sens. W trasie już tak oczywiste to nie jest.

Po pierwsze: nie kupuj elektryka, jeśli nie masz możliwości ładowania samochodu w domu. Korzystanie tylko z ogólnodostępnych ładowarek oznacza koszty porównywalne (a może nawet wyższe), niż w przypadku eksploatacji auta spalinowego.

Pod drugie: elektryki nie lubią jazdy ze stałą, dość wysoką prędkością. Mimo, że na S7 starałem się nie przekraczać prędkości 110 km/h, średnie zużycie energii oscylowało wokół 19-20 kWh/100 km. Jak łatwo policzyć, przejechanie stu kilometrów w najtańszej wersji kosztowałoby 42, w najdroższej ponad 70 złotych.

Po trzecie: dłuższe trasy elektrykiem są dla tych, co mają czas albo nie dbają o koszty. Mnie tego dnia specjalnie się nie spieszyło, ale moim dieselkiem pojechałbym znacznie szybciej (bez godzinnej przerwy) oraz taniej (zużycie w trasie ok. 4,5l/100 km).

Po czwarte: nie mam ochoty instalować wielu aplikacji potrzebnych do ładowania. Wiem, będę płacił więcej, ale na stacjach to ja lubię zbierać punkty w programie lojalnościowym, a nie grzebać w telefonie, aby znaleźć tą najtańszą ładowarkę.

Po piąte: nie każde auto elektryczne nadaje się do wszystkich zastosowań. Ja wiem, że elektrykiem można pojechać nawet na urlop do Portugalii, ale czy to ma sens?

Na koniec mam gorącą prośbę: nie traktujcie mojego listu jako krytyki elektromobilności. W codziennym, lokalnym użytku jest to znakomite rozwiązanie. W szerszej perspektywie auta zeroemisyjne, a także wymagana do ich eksploatacji infrastruktura, wciąż pozostawiają wiele do życzenia.

Miejmy nadzieję, że to się szybko zmieni.

Z pozdrowieniami

Michał

Reklama