Połącz się z nami

Cześć, czego szukasz?

Aktualności

Mogliśmy mieć tanie elektryki. Co z tego, że z Chin?

W ramach ochrony europejskiej branży motoryzacyjnej, Komisja Europejska zawnioskowała o wprowadzenie wyższych ceł na chińskie samochody elektryczne. Co ciekawe, takiej decyzji sprzeciwili się Niemcy, którzy obawiają się kroków odwetowych Chin, które już zapowiedziały podwyżkę ceł na europejskie auta sprzedawane w Państwie Środka. Wojna gospodarcza wkracza w nową fazę, a ofiarami będziemy my, czyli konsumenci, zmuszeniu do kupowania droższych elektryków.

Decyzja Komisji Europejskiej wejdzie w życie już 4 lipca i po tej dacie elektryki wyprodukowane w Chinach podlegać będą nowym taryfom celnym. Dotychczasowa stawka 10%, zostanie podniesiona nawet do 38,1%, a jej dokładna wysokość zależeć będzie od… marki.

Pewnie niektórzy zdziwią się, dlaczego producenci z Chin będą traktowani tak wybiórczo, jednak powód zróżnicowania stawek jest bardzo prosty. Europejskie władze, na żądanie producentów ze Starego Kontynentu już w 2022 roku rozpoczęły śledztwo mające ustalić, czy chińskie elektryki są dotowane przez tamtejszy rząd. Pozytywne wyniki dochodzenia skłoniły komisję do podwyższenia ceł, a w nagrodę za współpracę niektóre chińskie marki dostały niższe stawki.

Nagroda za dobrą współpracę, kara dla opornych

Najwyższą, póki co zarezerwowano dla produktów koncernu SAIC, który odrzucił prośby o współpracę w śledztwie. Zatem samochody MG, Seres, Maxus czy Skywell obłożone zostaną 38,1-procentowym cłem.

Znacznie niższą stawkę – 20% – zawnioskowano dla koncernu Geely. Ta nieskrywana sympatia wynikać może chociażby z deklaracji Chińczyków, którzy chcieliby aktywnie uczestniczyć w projekcie polskiego auta elektrycznego Izera, a nawet wybudować swoją fabrykę w Europie.

Najniższy „wymiar kary”, za wzorową współpracę (tak się można domyślać), przewidziano dla koncernu BYD, największego producenta aut elektrycznych na świecie, a także trzeci w skali globalnej wytwórca akumulatorów do pojazdów zeroemisyjnych. Samochody tej marki zostaną obłożone cłem na poziomie 17,4%.

Inne marki zostaną potraktowane odpowiednio do zaangażowania w śledztwo, a ich stawki celne zostaną ogłoszone w niedługim czasie.

Ciekawe jak europejskie władze poradzą sobie z rodzimych koncernów, produkujących lub szykujących się do produkcji elektryków w Chinach. W takie sytuacji jest między innymi Dacia, która popularny na Starym Kontynencie model Spring, wytwarza w mieście Shiyan, w chińskiej prowincji Hubei.

A co z autami „made in China”, które w Europie sprzedaje Tesla, BMW czy Volvo? Można domyślać się, że dla takich aut utrzymane zostaną stawki 10-procentowe.

Wy nam cła, to my wam też

Takie działanie Komisji Europejskiej na pewno nie pozostanie bez odpowiedzi Chin. Władze Państwa Środka przymierzają się do podwyższenia ceł (do 25%) na europejskie samochody z silnikami spalinowymi o pojemnościach powyżej 2 litrów.

Decyzja ta dotknie przede wszystkim niemieckich producentów (stąd być może mocny sprzeciw niemieckiego rządu), którzy w dalekich Chinach sprzedają sporą część swoich aut. Dla przykładu, w zeszłym roku Audi wyeksportowało do Chin prawie 40 procent wyprodukowanych samochodów, a BMW oraz Mercedes nieco tylko mniej.

Wyższe cła mogą być dotkliwe również dla europejskich producentów samochodów luksusowych i supersportowych. Dobrym przykładem może być Rolls Royce, dla którego Chiny są drugim po USA rynkiem zbytu. Dużo aut za Wielkim Murem sprzedaje również Lamborghini (zwłaszcza model (Urus), czy też Ferrari.

Co ciekawe, działań odwetowych boją się również europejscy producenci wszelakich dóbr luksusowych, nie tylko samochodów. W Chinach z każdym rokiem przybywa milionerów, którzy chętnie kupią prestiżowe zegarki, elegancką odzież, czy też nowoczesne jachty. Ale czy za każdą cenę?

Problemy na własną prośbę

Dzisiejsza sytuacja na europejskim rynku to efekt decyzji Komisji Europejskiej sprzed wielu lat. Branża motoryzacyjna na Starym Kontynencie od dawna sygnalizowała problem wciąż rosnących kosztów, wynikających choćby z podatkowych obciążeń jakie na rodzime marki nakładali brukselscy urzędnicy.

Efekt jest taki, że modele europejskich producentów kosztują przeciętnie 20% więcej niż chińskie odpowiedniki. I – patrząc w przyszłość, nie zapowiada się, aby one potaniały. To raczej auta z Chin podrożeją.

Finalnie, za politykę Komisji Europejskiej zapłacimy my, czyli konsumenci. Mogliśmy mieć przystępne cenowo, znacznie tańsze od europejskich, elektryki z Chin. A będziemy mieć drogie pojazdy zeroemisyjne wyprodukowane w Europie i ślimaczącą się transformację, której większość mieszkańców na Starym Kontynencie z przyczyn finansowych nie chce.

Na szczęście nie udało się przeforsować wstecznego naliczania podwyższonych ceł, tak więc jeśli jesteście na kupnie elektryka rodem z Chin, zaplanujcie wizytę w salonie. Szybka decyzja pozwoli wam zaoszczędzić trochę pieniędzy.

Reklama